Wydrukuj tę stronę
10 grudzień 2013

"Coś dla Pań"

Dział: Recenzje
Napisane przez  magwoj90
Miesięcznik kobiecy „Bluszcz” posiada długoletnią historię. Już w latach 1865-1939 wydawany był w Warszawie, zaś redagowany był przez samą Marię Ilnicką, która prezentowała w nim program emancypacji kobiet. Na długie lata zniknął z rynku prasowego, ale w roku 2008 doczekał się wznowienia wydawnictwa. Od listopada 2010 roku redaktorem naczelnym został Rafał Bryndal, zaś artykuły do gazety pisane są m.in. przez uwielbianą przeze mnie Katarzynę Grocholę, Juliusza Machulskiego, Małgorzatę Kalicińską, Ignacego Karpowicza i innych reprezentantów środowiska pisarskiego. „Bluszcz” jest miesięcznikiem kulturalnym, którego treść zainteresować powinna – podobnie jak jego pierwowzór głównie kobiety. Co ważne – porusza tematy ambitniejsze niż moda, makijaż, gotowanie. To czasopismo dla kobiet chcących przeczytać coś z wyższej półki. Chociaż z pewnością można by dyskutować czy rzeczywiście to co pisze Kalicińska, Grochola można nazwać literaturą elitarną, przeznaczoną dla pań z wyższym wykształceniem, czyli potencjalnych czytelniczek czasopisma. Zdaje się, że literatura popularna przeznaczona jest raczej dla tzw „szarej masy” i służy rozrywce, odprężeniu, oderwaniu od rzeczywistości… Niemniej jednak z pewnością miesięcznik ten, różni się od innych kobiecych wydawnictw.

W czasopiśmie odnaleźć można zarówno felietony, opowiadania, fragmenty powieści znanych pisarzy, jak i recenzje książek i filmów. Szata graficzna publikacji nie różni się zbytnio od typowego tygodnika. W „Bluszczu” odnaleźć można wiele kolorowych obrazków, zdjęć, niekiedy abstrakcyjnych bądź metaforycznych rysunków, a także sporo reklam, które zajmują niejednokrotnie całą bądź większość strony. Na pierwszy rzut oka czasopismo zachęca do lektury. Jest barwne, kolorowe, artykuły nie są zbyt długie, więc można przeczytać je nawet jadąc autobusem do pracy. To ważne, bo przecież współczesne Polki to kobiety zajęte karierą zawodową, zabiegane, nie mające na nic czasu…

„Kształty marca” -tak brzmi tytuł artykułu Ignacego Karpowicza. Jest to tekst o wymowie politycznej, mimo, że pojawiającej się gdzieś między wierszami. Całość rozpoczyna się od ogólnej refleksji, na temat czytelnictwa książek w Polsce, a właściwie jego braku. Jako przeciwieństwo sytuacji w Polsce autor prezentuje podejście do książek mieszkańców Niemiec, gdzie co roku odbywają się słynne Targi w Lipsku. Snuje refleksje, nie waha się ośmieszyć naszego premiera, mówiąc o nim, jako o człowieku, którego nigdy nie sfotografowano z żadną książką. Następnie dzieli się swoimi wspomnieniami z podróży z Niemiec. Tamta rzeczywistość jest przez niego ewidentnie idealizowana. Można wyczuć w jego sposobie mówienia niechęć do Polski, niechęć do nastrojów w niej panujących. Autor tekstu jest zmęczony koniecznością ciągłej potrzeby kształtowania poglądów, wypowiadania się przed kamerami. Krytykuje współczesną rzeczywistość i pragnie ucieczki do świata odciętego od dostępu do internetu, gdzie człowiek może wreszcie usłyszeć swoje myśli, docenić uroki natury, zdystansować się i nabrać świeżości. Przecież, że każdy z nas ma takie chwile, gdy po prostu chce na chwilę się zatrzymać, pomyśleć, a nie tylko ciągle za czymś gonić i coś zdobywać. Autor krytykuje dzisiejszy pęd za pieniądzem, karierą, chce uzmysłowić czytelnikowi, że czasem warto zwolnić. Artykuł – moim zdaniem trafnie charakteryzuje dzisiejszą rzeczywistość.

Kolejny artykuł, który pragnę po krótce umówić, to tekst Przemysława Wojcieszka, pt. „Słowo, obraz, miejsce” Składa się on z trzech części, które tematycznie się ze sobą łączą. Autor snuje refleksje na temat przewagi słowa mówionego nad słowem pisanym, które odchodzi w przeszłość. W dzisiejszych czasach panuje przerost formy nad treścią. Liczy się estetyka dzieła, jego obraz, którym się znacznie manipuluje w celu dotarcia do podświadomości odbiorcy. Natomiast miejsca, które człowiek pamięta z okresu dzieciństwa są zdaniem autora jakby łącznikiem przeszłości z teraźniejszością. Wprawdzie tekst nie jest obszerny, ale niesie kilka ważnych przesłanek i dlatego warto poświęcić mu te parę minut.


Tekst, który przeczytałam z ogromną ciekawością, ze względu na sympatię do jego autorki - Katarzyny Grocholi nosi tytuł „ A po co mi kurs origami”. Grochola, jako specjalistka w pisaniu o materii tak skomplikowanej jaką są uczucia ludzkie, porusza temat miłości oraz konsekwencji jej braku w życiu kobiety. Całość jest dialogiem, czyta się więc łatwo i przyjemnie. Potoczny, dowcipny język wywołuje uśmiech na mojej twarzy, jak zwykle gdy zaczytuje się w książkach Grocholi. Kobieta, którą kreuje autorka to kobieta podświadomie szukająca miłości, mimo iż pozornie uciekająca przed nią. Broni się przed uczuciem, gdyż chce uniknąć rozczarowania. Nie potrzebuje faceta, ale marzy aby ktoś ją pokochał. Sabina – bo tak nazywa się bohaterka, chciałaby, aby pojawił się w jej życiu ktoś wyjątkowy. Zaś o tym, że miłość i związki w dzisiejszych czasach to nie taka prosta sprawa dyskutuje ona z przyjacielem, który postanawia się jej zwierzyć. Obok artykułu znajduje się intrygujący rysunek przedstawiający kobietę, na czerwonym tle. Nie widzimy jednak wszystkich elementów ciała. Być może jest to symbol kobiety zagubionej, nie mogącej się odnaleźć w plątaninie myśli i uczuć? Ale przecież każdy czytelnik może interpretować ten obraz na własny sposób.

Teraz może zmienię nieco nastrój na bardziej refleksyjny. W dziale „Widokówki” znalazłam publikację pt. „ Wiosna przyjdzie i tak”. Jest to historia małżeństwa któremu nie udało się przetrwać. Czynnikiem, który wpłynął na jego rozpad był… internet. To dobrodziejstwo ludzkości, najszybsze źródło informacji, niestety, jak się okazuje może posiadać również działanie destrukcyjne, co doskonale obrazuje historia opowiedziana przez Katarzynę Enerlich. Świetna fabuła, genialny opis śledzenia poczynań męża w miejskiej bibliotece. Bardzo Spodobała mi się ta publikacja, doskonały sposób obrazowania. Dużym plusem są liczne dialogi, które ułatwiają odbiór tekstu. Poruszony temat jest jak najbardziej „na czasie”, gdyż ostatnio obserwuje się coraz częstszy rozpad związków małżeńskich.

Marcin Świetlicki w artykule zatytułowanym „Bokserka w ambasadzie” przedstawia jeden dzień z życia pisarza. Narratorem jest obserwator wydarzeń, który szczegółowo opisuje czynności wykonywane przez bohatera. Celem było, jak sądzę wyeksponowanie sylwetki pisarza jako człowieka nieco nietypowego, który, aby tworzyć potrzebuje inspiracji czerpanej z własnych przeżyć i doświadczeń. To co dla innych ludzi zdaje się być banalne, typowe, codziennie dla niego może stanowić punkt wyjścia do stworzenia czegoś naprawdę wartościowego. Artysta inaczej patrzy na świat, inaczej interpretuje rzeczywistość . Zdanie „Pisarz od siedmiu lat nie chodzi do pracy. Od tego czasu więcej pracuje” oznacza tyle, że pisarz potrzebuje swobody i przestrzeni, aby zrodziły się w jego głowie myśli, które przeleje na papier. Artykuł dość ciekawy, lecz nie wzbudził na mnie większego wrażenia.

Czasopismo „Bluszcz” prezentuje się zdecydowanie najlepiej na tle innych czasopism kulturalnych, które miałam okazję przeczytać . Widoczna jest dbałość wydawców o estetykę pisma. Każda strona jest przemyślana, tekst doskonale skomponowany z grafiką. Niektóre artykuły mają służyć rozrywce, utrzymane są w tonacji humorystycznej, inne zaś mają skłonić do przemyśleń. Różnorodność tematów to z pewnością duży plus dla tego pisma. Zyskuje również dzięki temu, iż piszą do niego znani i cenieni pisarze. Miejmy nadzieje, że zarówno autorzy, jak i wydawcy „Bluszcza” zadbają o to, aby pismo podążało w dobrym kierunku i pozostało na poziomie. Nie chcemy przecież, aby zmienił o się w kolejne kolorowe czasopismo dla kobiet nie wznoszące żadnych nowych wartości do naszego życia.

Podsumowanie artykułu

Informacje o plikach cookie. Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu
ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.

Regulamin