7 październik 2014

Co w edukacji jest nie tak? Czyli czemu szkoły nie uczą…

Dział: Felietony
Napisał 
Pozostając w temacie systemu edukacji. Jako „naczelny mędrzec” III, IV czy jakkolwiek ponumerujecie nasz kraj - numerek zmienia się, kiedy uchwala się nową konstytucję, ale politycy swojego czasu chyba mieli na to jakiś inny, mi rzecz jasna nie znany patent – zasygnalizuje kilka zaobserwowanych problemów, które mogłyby być początkiem dyskusji.  

 

Problem powstały na skutek reformy i wprowadzenia gimnazjów

Temat ten niegdyś był bardzo często poruszany. Wskazywano, iż reforma w szkołach, na skutek której powstały gimnazja, jest bezsensowna. Nie tylko dostarcza dodatkowego stresu uczniom, ale i utrudnia pracę nauczycielom. Porzućmy jednak całą warstwę emocjonalną (chociaż jest ona bardzo istotna). Nie będziemy analizować rozwoju psychofizycznego uczniów gimnazjum… Skupmy się na tym jak wygląda edukacja w gimnazjum. Z moich doświadczeń wynika, iż tak naprawdę przez 3 lata gimnazjum, uczymy się nowych rzecz przez jeden rok. Tak, jeden rok. Czemu? Skąd wyciągnąłem tę zaskakującą liczbę? Pierwszy rok gimnazjum upływa pod znakiem adaptacji i „wyrównywania poziomu”. Rozpoznaje się poziom poszczególnych uczniów, a to wszystko wymaga czasu. No ewentualnie troszkę liźniemy materiału, jednak w głównej mierze się poznajemy. 2 rok upływa pod znakiem edukacji – przynajmniej w teorii. Natomiast trzeci rok skupiony jest na przygotowaniach do egzaminu gimnazjalnego. Czyli cały rok dużą uwagę poświęcamy na powtarzaniu materiału… Pomijam poziom testów. Ze wstydem przyznam, iż w ogóle się do nich nie przygotowywałem – moja motywacja wynosiła zero… Nie widziałem w tym najmniejszego wyzwania. Nikt też w odpowiedni sposób nie uświadomił mi, że to coś ważnego – pomijam gadaninę: „od tego zależy wasze być i nie być”, nie spotkałem przekonywujących nauczycieli. Widziałem, iż uważają oni test w kategoriach konkursu sms…

 

Człowiek to sprytna bestia…

Rozpoznałem zasadniczą słabość systemu. Permanentnie i z pełną świadomością ją wykorzystywałem. Należałem do jednych z lepszych uczniów – tak było. Byłem kujonem? Siedziałem cały czas nosem w książkach? Oj nie. Ja rozpoznałem słabość systemu, co w połączeniu z ludzką naturą lenia, zaowocowało wypracowaniem pewnej techniki. Zdradzę wam o co chodzi… W gimnazjum czy szkole średniej niezwykle stresującym jest odpowiedź ustna. Jak sobie z nią radziliście? Sprzedam wam ciekawy patent. Zgłoś się na ochotnika. Poj*bało mnie? Nic bardziej mylnego. Na początku roku zgłosić się jako pierwszy. Ogarnij materiał z jednej, góra dwóch lekcji, idź do odpowiedzi i wiesz z czego będziesz pytany. Uczysz się kilku stron, dostajesz ocenę i potem pół roku masz spokój. Zdobądź kilka ocen na początku, a nauczyciel ci odpuści i możesz mieć w nosie materiał i stres związany z wyrywkowym pytaniem. Poświęcasz kilka godzin na początku i masz pół roku spokoju oraz dobre wrażenie u nauczyciela. Ten system działa. Ten system jednak wyrządza sporo szkód. Kiedy obserwowałem, ile materiału musi uczeń przyswoić na 3 lub 4, wiedziałem, że ja mając 5 miałbym z tym wszystkim duży problem. Ta broń jest mieczem obosiecznym. Wygodnie rozpłatasz przeciwnika, jednak kiedyś – szczególnie jeśli często nim machasz - możesz się zranić o swój scyzoryk.

 

Nauczyciel jako jedno ze słabych ogniw systemu

Niestety… dużo mam zastrzeżeń do nauczycieli. Spotkałem ich wielu… Istnieją jednostki, którym się chce, jednak często otrzymujemy nauczyciela, który wykonuje minimum. Jaki sens ma lekcja z serii: „przeczytajcie od 120 do 128 strony i rozwiążcie zadania ze strony 129”? Potrzebny do tego jest nauczyciel? On w tym samym czasie czyta gazetę, zajmuje się swoimi prywatnymi sprawami lub po prostu wychodzi. To edukacja? Niekiedy nauczyciel nie jest zainteresowany tłumaczeniem. Kumacie? Człowiek, który ma nauczać, nie chce wyjaśnić. Wskazuje, iż to jest proste i sami mamy do tego dojść – czyli ściągnąć od kolegi. Często osobą chcąca się nauczyć jest piętnowana nie tylko przez rówieśników, ale przede wszystkim nauczyciela. Tak! Daje on do zrozumienia, iż zadawane pytania są bez sensu, że nie potrafi ona podstawowych rzeczy. Co robi uczeń? Udaje, że wszystko rozumie, a tak naprawdę nie wie nic… Wstyd przed ukazaniem swojej niewiedzy jest potęgowany przez osobę, która powinna mu pomóc go przezwyciężyć i rozwiać wszelkie wątpliwości. Mankamentem jest to, że osoba czasem chce się dowiedzieć, ale jest wtedy zrugana… Uczy się tego, że nie warto przyznać się do niewiedzy przed innymi. I tkwi w tym.

Nauczyciel potrafi także wprost powiedzieć: „róbcie co chcecie”, miałem kilku takich. Człowiek się cieszył, że Gabi pozwala grać w karty, a sama skrobie coś na telefonie. Tyle, że z czasem zauważyłem, że przez taki rok laby się uwsteczniłem… to już nie było fajnym uczuciem. Kto, jak nie nauczyciel powinien nauczać? Jak traktowany jest zawód nauczyciela? Nie mówię o zarobkach czy prestiżu. Jak nauczyciele sami siebie postrzegają? Czasem mam wrażenie, że ich praca wygląda tak jak np. sprzedawcy telefonów komórkowych. Siedzi sobie i układa pasjans, kiedy przychodzi szef, to udajemy, że pracujemy. Tylko, że to wszytko rodzi konkretne konsekwencje…

Napotkałem także nauczycieli z powołaniem. Nauczycieli, którzy potrafili zaciekawić i nawet najgorszy temat stawał się „zjadliwy”. Nauczyciel, który wyjaśniał działanie sprzężenia zwrotnego w układzie wzmacniacza, na przykładzie bójki. Nauczyciel, który wyjaśniał istotę przedmiotu opowiadając historię, kiedy poznaje się dziewczynę i interesuje nas jej wnętrze. Obudowa, jak obudowa, ale elektronika interesuje przede wszystkim wnętrze. Robił to dodatkowo w sposób zabawny, sympatyczny i w interakcji z nami. Wszyscy byli zaciekawieni. Śmialiśmy się, ale i uczyliśmy. Nauczyciel robił rzeczy nie typowe, przedstawiał normalny materiał w sposób nie typowy. Chciało mu się zaciekawić. Można powiedzieć, że nie musiał. Nigdzie nie ma wypisanego takiego zakresu działań. Jest rozliczany za oceny swoich uczniów i średnią klasy. Jednak takiego nauczyciela z sympatią zapamiętamy. Taki nauczyciel zaszczepi w kilku osobach coś pozytywnego. Pomoże odkryć pasje. Sprawia, że chcesz być na zajęciach. Jednak nie ma wielu takich nauczyciel – to też nie jest tylko i wyłącznie ich wina… Nauczyciel też kiedyś był uczniem…

 

Level wyżej – studia

Studia… Studia to epicentrum wszelkich błędów. Tak! Trwała ostra debata na temat studiów prywatnych a publicznych. Jednak mało kto skupiał się na sednie problemu. Problem nie tkwi w charakterze uczelni, lecz temu co się na niej dzieje.

Po pierwsze, trafia do niej człowiek ukształtowany w deformowanej szkole. Człowiek, który nie przywykły do samodzielnego myślenia. Człowiek, który chodził do szkoły, bo musiał mieć obecność i teraz nie wie co z sobą zrobić – na wykładzie, nie musi być. Człowiek, który nie był nigdy pytany o swoje zdanie – teraz się wymaga od niego, aby ten się wypowiedział. Człowiek, który przywykł do pewnego rodzaju edukacji. Człowiek, który nigdy nie stawał przed problemem doboru źródeł informacji (książek, stron internetowych). Człowiek, który nie musiał szukać informacji. Człowiek ten ma prze*bane… Dodaj do tego człowieka, który przywykł, że nie warto zadawać pytań… Dla mnie sednem studiów było zadawanie pytań. Choć robiłem to w formie przedstawiania swojego punktu widzenia. Takie zajęcia były ciekawsze, były rozmową, pouczającą rozmową. No chyba, że ktoś woli suchą teorię… Ja osobiście chciałem zrozumieć sedno problemów, a teorie już wtedy sam mogłem dorobić…

Po drugie, wykładowcy są różni. Niektórym zależy, niektórym nie. Sytuacja wygląda podobnie jak w przypadku nauczycieli na niższych poziomach. Jednak na studiach spotkałem się z różnymi poważnymi patologiami. Jedną z nich jest permanentne mówienie przez 30 godzin o tym samym… Drugą jest permanentne niestawianie się na wykładamy lub seminaria – pozostawia to pewien niesmak... Trzecią jest zabawa w dawanie zaliczenia na podstawie koloru oczu lub rzutu kartkami. Czwartą jest leczenie schiz z uczelni… Najczęściej najbardziej idiotycznymi wykładowcami są ci, którzy w czasie studiów byli gnębieni – taki system obronny, bardzo mi szkoda takich ludzi. Po piąte, mówienie na wykładach o pierdołach, a wymaganie na egzaminie zupełnie czego innego… Opowiadanie o swoich przygodach…

Po trzecie, stosunek do studentów jest różny. Niekiedy student traktowany jest jako zło koniecznie. Spotyka się z ignorancją władz i wykładowców. Traktowany jest jak śmieć - zarówno na wykładzie jak i w dziekanacie. Najczęściej na gloryfikowanych państwowych poważnych uczelniach, wykładowcy to świry… Jest może świetnym naukowcem, ale za nic ma studentów. Odczuwa satysfakcję w ukazywaniu swojej wyższości. Nie tłumaczy czemu egzamin został oblany. Nie tłumaczy? – tak dobrze słyszeliście. Ja mogłem podejść do wykładowcy by on pokazał mi co jest złe. Znam przykłady, że wykładowca powiedział studentowi, że wyrzucił egzamin i „przykro” mu, ale jest to niemożliwe… Ludzie wykształceni? Ludzie z wyższą kulturą osobistą? Nauczyciele? Jakie mamy odczucia? Jak wtedy kształtuje się nasza motywacja?

Po czwarte… ściągi. Lekceważony jest problem, który jest nagminny. Traktuje się to jako koloryt regionalny… Ile w tym jest moralności? Jednak ściąga jest pewnym fortelem. Jest pewną formą walki z systemem. Walki z nieuczciwym wykładowcą lub odczuwanym bezsensem. Ściąga zawiera suchą wiedzę. Może warto skupić się na wiedzy wynikającej z przemyśleń, na wykorzystywaniu zdobytej wiedzy. Niech student ma otwarte wszystkie notatki, ale potrafi wykorzystać je we właściwy sposób. Nikt w pracy nie będzie wymagał byśmy wszystko wiedzieli. Wymaga byśmy wykonali konkretne zadanie. Po co więc tyle informacji. Pamiętajmy podstawy. Jednak całą resztę miejmy obok. Sztuką jest umiejętność wykorzystania wiedzy. Wiedza sama w sobie jest bezwartościowa. Po co komu wiedza, jak nie potrafi z niej skorzystać? Co z tego, że wyrecytujesz definicję, jak nie potrafisz powiedzieć, co jest jej istotą? Znasz suchą regułkę… Po co ci ona? W naszym systemie zawraca się uwagę na zdobywanie wiedzy. Jednak zdaje się, iż ważniejszy aspekt jest pomijany… Używajmy naszego rozumu w oparciu o wiedze. Nie było by to lepszym rozwiązaniem? Nie byłoby to przyjemniejsze?

Tylko jak zaprojektować system, który byłby zdrowszy? W którym patologie występowałyby rzadziej? Na czym miałby się on opierać? Po mojemu, przede wszystkim:

  • Uczeń powinien być traktowany w sposób poważny i uczciwy. Trzeba spojrzeć na uczniów, jako osoby rozumne. Szukać możliwości dotarcia do nich i zachęcenia. Trzeba „jakoś sprytnie” ogarnąć podręczniki, w których większą uwagę poświęcił bym współczesności, niż starożytności. Uczeń np. zna perfekcyjnie mitologię, a wiedza współczesna kończy się na II wojnie światowej… Trochę to słabe.
  • Nauczyciel powinien być postrzegany jako jedno z najważniejszych ogniw systemu – od niego wiele zależy.
  • Ograniczyłbym rolę testów oraz skupił na rozwijaniu umiejętności swobodnego wyrażania myśli, argumentacji swoich wypowiedzi oraz samodzielności w zdobywaniu informacji. Po co uczyć się czegoś na pamięć, skoro można wiedzieć, gdzie dana informacje można, w razie potrzeby, znaleźć. Może dziwnie zostaje odebrany, ale problemem też są ściągi. Myślę, iż problem ten wynika właśnie z irytacji, sprytu oraz lenistwie studentów. Jeśli zmieni się formułę zdobywania wiedzy oraz wymogów, ściągi także przestaną mieć rację bytu.

 

Zdaje sobie sprawę, iż jest to bardzo ogólne. Jednak to początek ewentualnej dyskusji…

 

 

Spodobał Ci się ten artykuł? Poleć go innym !

Aktualności

Ciekawe filmy

Nauka i rozwój

Informacje o plikach cookie. Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu
ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.

Regulamin