Ta historia zaczyna się na progu przychodni. Zawsze tak samo. Nieważne w jakim miejscu jestem. Czy to na osiedlu czy w przychodni zwanej specjalistyczną.
Wstęp, czyli dziś
Po wejściu do budynku i przeszuraniu nogami po starej wycieraczce udaję się do rejestracji. Dziś moja pani doktor przyjmuje w pokoju 108. Udaję się więc na pierwsze piętro przychodni. Pełno ludzi. Historia nabiera tempa. Po odnalezieniu odpowiedniego numeru patrzę na czekających. Teraz czas żebym coś powiedziała. „Kto ostatni?”. Kobieta o kolorze włosów kiedyś będących blond odpowiada krótko i konkretnie „ja”. Uśmiecham się serdecznie i siadam na zielonym krzesełku przygotowanym dla pacjentów. Kobieta nie odwzajemniła uśmiechu. Cisza. Szuranie butami. Cisza. Wzdychanie. Przychodzi kolejna osoba. Nie zaskoczyła mnie pytaniem. „Kto ostatni?”. „Ja”, powiedziałam swoją kwestię. Po wejściu następnego pacjenta znów słyszę pytanie, potem prosta odpowiedź. I dalej siedzimy w ciszy. Następuje punkt kulminacyjny. Przychodzi lekarz. Jest godzina 10:07. Pani doktor stoi na schodach i rozmawia przez telefon, kończy rozmowę i mija nas, siedzących na zielonych krzesełkach. Ważny moment dla każdego pacjenta. Lekarz już jest! Pada pytanie, które przerywa wspólne milczenie: „Ile osób jeszcze?”. Nagle wszyscy rozglądają się wokół. Jedni z ukrywanym zainteresowaniem, inni pełni zapału, by zacząć komentować sytuację. To widać po ludziach. Padła odpowiedź. Westchnienie. Głośne i nieme. Kilkoro starszych ludzi rzuca w swoją stronę krótkie komentarze. „Zamiast przyjść od razu rozmawiała przez telefon!”, „Czekam tu już od wpół do!”, „Ja chcę tylko przyjść po wynik!”. Większość nie wypowiada się. Miała zapłonąć dyskusja, jednak zgasła iskierka. Znów nastała cisza. Lekarz zaczął przyjmować. Nie ma o czym dyskutować. Nie dziś. Wszyscy z powagą czekają na swoją kolej. Cisza. Znów nastała cisza. Dobra historia, chociaż ta z dnia dzisiejszego była spokojna. Wychodzę od lekarza, żegnam się grzecznie z siedzącymi na zielonych krzesełkach. Czasem odpowiada mi chór głosów, czasem jedna osoba. Schodzę na dół po krętych schodach, umawiam się na kolejną wizytę, na kolejny film o prawdziwych ludziach. Mój własny kończy się dziś happy endem. Otwieram drzwi przychodni i wychodzę na świeże powietrze. Czuję wolność. Historia kończy się tak jak zawsze.
Scenografia
Jest element, który zaskakuje. Z pewnością to nie zmiana dekoracji, nie oświetlenie. Aktorzy. Słabo opłacani, ale wytrenowani do swojej roli. Pełni zaangażowania albo zrezygnowani. Nie wiadomo czego się można po nich spodziewać. Tak pięknie umieją pokazać skrajne emocje albo nie pokazywać ich wcale. Otwierają lub niewiarygodnie zamykają się w sobie. Aktorzy. Najprawdziwsi na świecie, bo nie nauczeni, by odgrywać role. Spontaniczni w zachowaniach i nieprzewidywalni w ocenach. Aktorzy z teatru życia.
Spodobał Ci się ten artykuł? Poleć go innym !