19 luty 2014

Wywiad z Melą Koteluk

Dział: Muzyka
Napisał 
Wywiad z Melą Koteluk.

Wywiad z Melą Koteluk

Mateusz Kardaś - student.pl

Mateusz Kardaś: Ostatni raz widzieliśmy się na Seven Festival w Węgorzewie. To duży festiwal, otwarta przestrzeń, teraz za Tobą spora część trasy klubowej - jak wrażenia?

Mela Koteluk: Tak, to był lipiec, Węgorzewo, wakacje, Mazury to jest coś, o czym teraz marzę!
Jeśli chodzi o moje wrażenia po koncertach, które zagraliśmy - jestem bardzo szczęśliwa, że mamy dla kogo grać, ponieważ pamiętam taki moment niepokoju, kiedy rozpoczynaliśmy trasę jesienną, kiedy kompletnie nie wiedziałam czy ktokolwiek przyjdzie na nasz koncert, a jeśli tak- to kto to będzie. Kim jest nasza publiczność? Kim są ludzie słuchający naszej muzyki? To był wielki znak zapytania i ja przede wszystkim po tej trasie koncertowej, po ponad trzydziestu koncertach, które zagraliśmy w przeciągu trzech miesięcy mam takie poczucie, że jestem bliżej osób, które słuchają "Spadochronu". Ludzie znają piosenki, przychodzą na koncerty i to jest bardzo dla mnie budujące. To nieprawdopodobnie czujna i wrażliwa publiczność, jestem dumna, że możemy dla takich słuchaczy grać.

Ta niepewność była jednak niesłuszna, o czym świadczą chociażby dwie nominacje do Fryderyków. Nie spodziewałaś się tego totalnie?

Te nominacje przyszły jakiś czas temu. My już od kilku lat pracujemy nad naszą muzyką, nad różnymi sprawami związanymi z tym żebyśmy mogli funkcjonować. Ja nie byłam w stanie przewidzieć czy ta płyta nie odbije się od ściany. My raczej założyliśmy z zespołem przed 8 maja 2012, że płyta prawdopodobnie przejdzie bez echa, mimo iż są to bardzo dobre piosenki, ale to jest pierwsza płyta i ciężko jest czasem dotrzeć do szerszej publiczności. Zakładaliśmy, że po prostu działamy dalej bez względu na to co się stanie, pracujemy dalej nad materiałem, nad naszą muzyką itp. Szczęśliwie złożyło się tak, że te piosenki zaczęły oddolnie pracować i ludzie przekazywali je między sobą, co nam bardzo pomogło. Tak się to przeniosło metodą łańcuszkową. Moim zdaniem to była największa siła, która spowodowała chociażby, że dostaliśmy nominację do Fryderyków. To jest bardzo, bardzo miła wiadomość dla nas, że ktoś nas wyróżnił. Skutek uboczny naszej ciężkiej, aczkolwiek bardzo przyjemnej pracy.

Promujecie obecnie album "Spadochron". Dlaczego właśnie taka nazwa? Skakałaś kiedyś? To jakiś szczególny symbol dla Ciebie?

Nie skakałam ze spadochronem, ale wysłałam w delegację moją siostrę. Ja niestety nie mogę skoczyć ze spadochronem, ale kiedyś powstała piosenka, do której muzykę współtworzył Tomek "Ragaboy" Osiecki, powstał tekst do "Spadochronu" i powiem szczerze, że dla mnie to był taki wielowarstwowy symbol, głównie ochrony, miękkiego lądowania, o którym marzyłam w czasie kiedy napisałam ten tekst, bo zdarzyła mi się seria tzw. "czerwonych" (śmiech). Kto jest kierowcą, powinien mnie zrozumieć! (śmiech) Zdarzyła mi się seria twardych lądowań i pomyślałam sobie, że dla odmiany ciekawie byłoby wylądować miękko. Chociażby dobrze byłoby kiedyś trafić na taką osobę, która daje Ci poczucie bezpieczeństwa, dać poczucie spokoju i trwałości. Wiadomo, że te rzeczy warto mieć w siebie, ale chcąc coś wspólnie budować, warto umieć się wymieniać dobrami i potrafić asekurować się w różnych momentach.
Z tym po krótce skojarzył mi się spadochron, tym słowem się posłużyłam, a potem kiedy stanęłam przed koniecznością wyboru tytułu na płytę, wydawało mi się, że to jest to dobre, skompaktowane, treściwe słowo ważne dla mnie i tak to się stało.

Powiedz w takim razie jak wyglądały prace nad płytą i jak wyglądał sam proces jej tworzenia?

My przyjęliśmy strategię grania prób i dania czasu muzyce, bo ona tego wymaga. Więc graliśmy przez półtora roku próby i spotykaliśmy się o różnych porach, często bardzo wczesnych lub bardzo późnych, ponieważ każdy ma swoje obowiązki. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby raz lub chociaż dwa razy w tygodniu się spotykać i poświecić nasz czas muzyce. Musieliśmy swoją energię wtłoczyć w te kompozycje i one sobie jak takie ciasto nabierały powietrza i wtedy nastąpił moment, kiedy ja pomyślałam, że możemy to zarejestrować, ale przyjmując strategię, że nie siedzimy w studiu dwa lata i robimy inną płytę w przeciągu tego czasu, bo zapewne po takim czasie wyszłoby nam zupełnie co innego, tylko wchodzimy, rejestrujemy i w dwa dni udało się nam to zrobić!
W studiu również przyjęliśmy założenie, że albo nagrywamy góra dwie wersje do piosenki – nie więcej, ponieważ z mojego doświadczenia wynika, że zawsze w tych dwóch wersjach jest to, co potrzeba w sensie energetycznym i emocjonalnym. Potem przychodzi już kombinowanie i może jest czysto i poprawnie ale czasem traci się azymut. Przyjęliśmy więc założenie, że nawet jeśli będzie troszkę niedoskonale, to nic nie szkodzi. W takiej formie to zapisujemy i w takiej formie to wydajemy. Jestem naprawdę przeciwnikiem - mówię tu o swojej działalności - muskania, dopieszczania w takim sensie nadmiernej higieny i sterylności. Sama słucham artystów, którzy są prawdziwi w wyrazie. Nie lubię styczności z czymś, co wydaje mi się w jakimś stopniu fałszywe. A jak wiadomo w naszych czasach płytę może wydać każdy....

Mówiłaś o doświadczeniu. Zdobywałaś je współpracują m.in. z legendarnym The Scorpions. Jak doszło do Waszej współpracy i ile dało Tobie to doświadczenie?

To była bardzo ciekawa przygoda. Miałam wtedy czas żeby przygotować się do tych wielkich koncertów orkiestralnych. Milo było poznać zespół, który uwielbiał mój tata jak byłam mała i pamiętam z dzieciństwa teledysk "Wind of Change", który leciał na MTV. To było super miłe i byłam zaskoczona przede wszystkim skromnością tych ludzi i niesamowitą pracowitością. Wiem, że nie ma czegoś takiego jak cechy narodowościowe, ale powiedziałabym, że to taka niemiecka precyzja, tak mi się to kojarzy. Tam nie ma miejsca na przypadki. Wszystko jest super zorganizowane i to jest czysty komfort pracy, móc sobie współpracować z takim bandem, wszystko słyszeć na scenie (śmiech).
Poza tym już mówiłam to wielokrotnie, ale główny wokalista, Klaus, zrobił na mnie niebywałe wrażenie tym, że przed koncertami się rozśpiewuje! Chapeaux bas za to, ponieważ paradoksalnie nie jest to zbyt popularne.

Kiedy nadszedł taki moment, że postanowiłaś, że chcesz tworzyć coś własnego, być na pierwszym planie i zająć się własnymi kompozycjami?

Nie było takiego momentu, kiedy mnie olśniło i nagle pomyślałam sobie "dobrze to nagram płytę i będę solistką." Nie było takiego momentu, ponieważ mi zawsze było dobrze na scenie, na pierwszym, drugim, czy piątym planie. Ja zawsze chciałam nagrać swoją płytę, ale nie po to, aby ją nagrać, ale żeby wypowiedzieć się we własnym języku. Na tym mi zależało. I tak małymi kroczkami sobie w tym kierunku szłam, chociaż z czasem się bardzo oddalałam od tej płyty i wydawało mi się, że może już nie będę w tym kierunku mierzyć, ale takie momenty zniechęcenia paradoksalnie spowodowały, że za chwilkę nastąpiło orzeźwienie i nabierałam jakiejś dodatkowej mocy do tego, by umacniać się w cierpliwości na spotkanie właściwych muzyków, właściwych osób bo to jest podstawa i do tego trzeba mieć trochę szczęścia, żeby trafić na ludzi, z którymi będziesz grał na ten sam temat, na ludzi którzy nie będą mieli spuchniętych ego i nie będą grać solówek nie na temat itp.
W filmie "Wszystkie odloty Cheyenne'a" jest taka piękna scena, po prostu uwielbiam ją. W pierwszej części filmu jest pokazane, jak zespól gra fantastycznie i muzyka płynie, po prostu wylewa się z ich serc. Po czym nagle gitarzysta wychodzi na przód i gra solo, które jest totalnie nie na temat właśnie i to jest tak zabawne i tak prawdziwe! Cieszę się, że mam taki fantastyczny zespół. Chłopcy słuchają tekstów i to jest naprawdę urocze, kiedy perkusista pyta "Mela, a co oznacza ten wers?". On nie musi tego w sumie teoretycznie wiedzieć, jednak to ma wielkie znaczenie dla całości kompozycji. Jesteśmy zespołem i gdzieś tam mentalnie wydaje mi się, że rozumiemy to, że potrzebna jest niezwykła komunikacja, żeby coś dobrze działało.

Co do wersów. Czytałem o twojej fascynacji poezją śpiewaną. Od kiedy zaczęłaś się interesować poezją? Sięgałaś po takiego twórcę jak chociażby Baczyński, o którym wszedł na ekrany film m.in. z Twoją muzyką.

Przy okazji fascynacji poezją śpiewaną nie sięgałam do Baczyńskiego akurat, natomiast wtedy maglowałam tak zwaną piosenkę zaangażowaną, Grechutę, Koftę, Osiecką, Wołka, Kabaret Starszych Panów. Taki był to czas. Cieszę się, że mam takie korzenie dzięki Elżbiecie Zapendowskiej i Andrzejowi Głowackiemu. To oni jako pierwsi wzięli mnie pod swoje skrzydła jak byłam nastolatką. Uczyli nas przede wszystkim myślenia. Na warsztatach muzycznych w Nowogardzie w 2001 roku to była moja pierwsza styczność z profesjonalnym warsztatem, byłam zielonym groszkiem.
Pamiętam, że oni nam zorganizowali taką 2-3 dniową sesję słuchania muzyki. Nauka słuchania. To jest wielka sztuka i ja wtedy poznałam repertuar wielu polskich artystów i przede wszystkim miałam styczność z taką klasyką lat 60- 70- i 80-tych. To było nie lada co, ponieważ mamy piękne piosenki, które warto znać, bez dwóch zdań. Ja się rzeczywiście podkochiwałam w poezji i dużo tej poezji śpiewałam. W pewnym momencie miałam jednak ochotę przemówić własnym głosem. Jakby nie trzymać się w ramach tego, co ktoś napisał, tylko potrzebowałam zrobić coś swojego po prostu.

Tworzysz muzykę nazywaną mianem "dream popu". Co to dla Ciebie oznacza? To sen Meli Koteluk?

"Dream Pop" w takim potocznym znaczeniu oznacza przestrzeń brzmienia instrumentów i silne teksty z jakimś konkretnym przekazem. Natomiast wydaje mi się, że w takim globalnym sensie nadawanie gatunkowości ma taką funkcję po prostu pomocniczą dla tej osoby, która nie zna zupełnie artysty i jego muzyki, aby dowiedziała się, z czym będzie miała mniej więcej styczność i wydawało mi się, że to go jakoś tam po prostu nakieruje.
Natomiast kategoryzowanie muzyki jest trochę bez sensu, przynajmniej w tym co ja robię. Żaden styl jakby nie pasuje do tego. Ja nie wiem czy my gramy rock, pop, poezję śpiewaną, jazz, czy jeszcze co innego. Ja nie mam pojęcia zielonego, ponieważ nie jestem zwolenniczką kategoryzowania muzyki i podchodzę do niej intuicyjnie. Nie jestem purystką stylistyczną, ale szanuję ludzi, którzy trzymają się punktów odniesienia danego stylu, bo trzeba mieć do tego kompetencje, wiedzę i naprawdę wiele samozaparcia. Ja nie wiedziałam co mnie czeka z tymi piosenkami. Nie wiedziałam jakie one będą finalnie. Nie miałam do nich pomysłu i nikt nie stworzył do nich wersji teoretycznej. Są jakie są.

Wracając do współpracy z Czesławem Mozilem. Jak doszło do tej współpracy i zdradź, czy może planujecie jeszcze jakieś wspólne projekty?

Jeśli chodzi o "Pieśń o szczęściu" dostaliśmy z Czesławem Mozilem propozycję od twórców i producentów filmu. Oni mieli taki pomysł, by nas "zderzyć" w tej piosence i myśmy dostali długie fragmenty filmu, na podstawie których chyba podobnie entuzjastycznie zareagowaliśmy i zgodziliśmy się na udział w tym przedsięwzięciu. Myślę, że oboje mieliśmy poczucie, że to jest coś ważnego i to będzie ważny obraz. Film wszedł na ekrany kin 15 marca i naprawdę bardzo Państwu go polecam, bo to jest nie lada co! To jest świetny obraz i cieszę się, że miałam okazję popracować z Czesławem, bo to jest niezwykła osobowość i pracowało mi się z nim wyśmienicie. Być może w przyszłości, kiedy będzie trochę więcej czasu na nowe pomysły i ich realizację, to mam wielką nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy na jednej scenie.

Jest jakiś Twój wymarzony duet? Istnieje artysta bądź artystka, z którym Mela Koteluk chciałaby stworzyć coś razem?

Z Davidem Bowie, najlepiej na koncercie w Polsce, który mam nadzieję zagra w tym roku! (śmiech) Naprawdę mam wielką nadzieję, że David Bowie przyjedzie do Polski! To, że on jeszcze u nas nie zagrał to jest jakiś skandal! (śmiech) A tak szczerze mówiąc jest taka artystka, nazywa się Rykarda Parasol i to jest niezwykła kobieta i to co robi na scenie, łączy się niesamowicie z tym, jak ona żyje. Bo tutaj nie ma żadnych racji. Ona jest chyba szaloną kobietą. Jest u niej taki mrok, który mimo że np. moje warunki wizualne w ogóle tego nie oddają, ale ja gdzieś wewnętrznie się w tym co ona robi odnajduję. Mam swoje mroczne strony. Każdy je ma i właśnie dlatego Rykarda mi kiedyś ukradła serce na koncercie.
Mam nadzieję, że z nią kiedyś zaśpiewam. To byłoby super tym bardziej, że już tak się złożyło, że mamy wspólną sekcję rytmiczną. Jak ona występuje w Polsce to Robert Rasz i Kornel Jasiński grają z nią na koncertach. Więc może kiedyś to się uda!

Jakie plany na przyszłość macie jako zespół i Ty jako solistka?

Teraz jest bardzo dużo pracy, dużo koncertów i wiele pracy przy promocji filmu "Baczyński". Pojawią się nowe, fantastyczne projekty, których ja jeszcze za bardzo nie mogę zdradzić, ale mam nadzieje, że będą bardzo interesujące dla publiczności. Zapraszam przede wszystkim na swoją stronę FB. Tam właśnie na bieżąco podaję wszystkie informacje o tym, co się dzieje. Natomiast już w przyszłym tygodniu, z takich moich osobistych planów, wylatuję do Libanu na kilka dni. Mam nadzieję, że tam odpocznę i nie będę w tym czasie pisać nic na Facebooku i troszeczkę sprawdzę siebie, jak i moje uzależnienie od internetu. Mam nadzieję, że nie jest ze mną jeszcze tak najgorzej i że to przeżyje (śmiech).

Spodobał Ci się ten artykuł? Poleć go innym !

Aktualności

Przyjemne granie

Nauka i rozwój

Informacje o plikach cookie. Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu
ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.

Regulamin